czwartek, 9 stycznia 2014

Styczeń




Kiedyś niebo było tak radosne. Spadały z niego delikatne płatki śniegu, które tak intensywnie oblepiały nasze roześmiane twarze. Kiedyś nosiłeś mnie na rękach i zabierałeś na łyżwy. Kiedyś słuchaliśmy wspólnie muzyki, a zziębnięte ciała rozgrzewaliśmy podczas wspólnej kąpieli. Kiedyś byłam dla Ciebie niezaprzeczalnie ważna. A później musiałam pogodzić się z tym, że to wszystko było jedynie złudzeniem. Ulotną chwilą, która zakończyła się stanowczo zbyt szybko.

Pamiętam ten dzień, gdy się poznaliśmy. Wieczór, podczas którego przechodziłam obok grupy roześmianych wielkoludów tylko po to, by od jednego z nich dostać ogromną śnieżką. Rozmazałeś mi tym makijaż, ale zrobiłeś to później jeszcze kilkakrotnie tego wieczoru. Najpierw rozbawiając mnie do łez sącząc powoli gorącą czekoladę, później kochając się ze mną w swoim łóżku. Sama nie wiem jak to się stało, ale w tak krótkim czasie Ci zaufałam. Zaufałam Twojemu niewinnemu spojrzeniu, tej pasji z jaką opowiadałeś mi o siatkówce, temu wielkiemu optymizmowi, którym niezaprzeczalnie mnie zarażałeś.

Przez te trzydzieści dni stałeś się dla mnie największym powiernikiem, przyjacielem, któremu mogłam wypłakać się po nieudanym dniu w pracy. Kochankiem, który tak pożądliwie spoglądał na każdy centymetr mojego ciała. Mężczyzną, który potrafił w tak cudowny sposób doprowadzać mnie samym spojrzeniem do drżenia rąk i szybszego bicia serca.

Pamiętam ten dzień, kiedy zabrałeś mnie, największą pokrakę jeśli chodzi o sport, na lodowisko. Pamiętam te pierwsze ślamazarne kroki na łyżwach, nasz śmiech podczas wspólnych upadków. Pocałunki, gdy w końcu udawało mi się utrzymać równowagę. Byliśmy tacy szczęśliwi, a może to tylko ja byłam taka szczęśliwa. Bo w całym tym sercowym uniesieniu zapomniałam, że mężczyznom nie wolno ufać.

Po dokładnie trzydziestu dniach zmiotłeś ze swojego mieszkania wszystkie moje ślady w nim obecności. Spakowałeś moje ubrania i kosmetyki. Wywietrzyłeś zapach perfum z sypialni, kupiłeś nową pościel. Oddałeś kubek i oznajmiłeś, że nie możemy się już dłużej spotykać. Że to, co nas przez te ostatnie tygodnie łączyło, było cudowne i wyjątkowe, że nigdy o tym nie zapomnisz, ale jest coś, o czym zapomniałeś mi powiedzieć. Żona, która jutro przyjeżdża… Dodałeś jeszcze, ze chyba Cię rozumiem. No i żebym wiedziała, że dla Ciebie zawsze, bez względu na wszystko, będę kimś ważnym, wyjątkowym.

Bez słowa wyszłam. Wróciłam do domu i napełniłam wannę po brzegi pianą. Piłam czerwone wino i płakałam. Płakałam z bezsilności, z własnej głupoty. Z rozczarowania. Ze smutku. I z cierpienia. Bo tak cholernie cierpiałam. Cierpiałam, że Ciebie przy mnie nie ma…

Liczyłam na to, ze jeszcze kiedyś się odezwiesz, że jeszcze kiedyś zadzwonisz. Bezsensownie. Nie odezwałeś się. Nawet kiedy mijaliśmy się na ulicy jedynie przechodziłeś bez słowa, pozostawiając dla mnie uśmiech. Uśmiech, który przywoływał dla mego serca najwspanialsze wspomnienia. Uśmiech, który wlewał na nowo żar do mojego serca. Przywoływał myśli, o których dawno chciałabym zapomnieć.

Od czasu naszego romansu minęły już cztery lata. Nadal tu mieszkasz i grasz w tutejszej drużynie. Przez ten czas jest tu z Tobą Twoja żona, a myślami przy Tobie zawsze jestem ja, Twoja kochanka. Przez te wszystkie chwile próbowałam o Tobie zapomnieć, próbowałam zniszczyć w sobie to wspomnienie trzydziestu dni pełnych uśmiechu i beztroski. Trzydziestu styczniowych nocy, które rozgrzewały, mimo mrozu za oknem. Próbowałam zatrzeć smak Twoich ust. Bezskutecznie. Twoje oczy, Twój dotyk, Twój uśmiech… Wyryły się we mnie silniej niż jakiekolwiek inne. Przez te wszystkie dni, miesiące i lata próbowałam zapomnieć o Tobie.

Przez ten czas niewiele się u mnie zmieniło. Nadal pracuję w tym samym miejscu. Nadal chodzę na czekoladę do tamtej kawiarni. Nadal biorę długie, aromatyczne kąpiele. Nadal brakuje mi Twoich ust i dłoni. Nadal brakuje mi Twojego optymizmu i silnych ramion, które mogłyby przytulić mnie w nocy. Więcej czytam. Czasem spaceruje. Kupiłam sobie też psa, żeby mógł słuchać opowiadaną przeze mnie w kółko opowieść o pewnym styczniowym kochanku. Nadal popijam wino i płaczę, gdy brakuje mi Ciebie bardziej niż zwykle. W końcu nauczyłam się jeździć na łyżwach. Byłbyś z tego dumny, Paul.




***

Witam, Kochane :*
Oddaję w Wasze ręce kolejny onepart :)
Pozdrawiam cieplutko i życzę Spełnienia Marzeń w Nowym Roku :*
Buziak :***

9 komentarzy:

  1. Szczerze mówiąc ani przez chwilę do ostatnego zdania nie podejrzewałam, że to będzie właśnie Lotman. Niesamowita historia! Niby od początku wiedziałam, że to nie skończy się tak jak bym sobie tego życzyła, to te kilkadziesiąt zdań trzymało w napięciu. Czekam więc na kolejną z niecierpliwością!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudne to *.* może i brutalne, smutne i wgl jakieś takie ckliwe no ale podoba mi się...Kurde zdrada to wybór, nie przypadek więc to nie jest zachowanie dojrzałego mężczyzny, który kocha swoją żonę. Szkoda mi tej bohaterki bo marnować tyle lat na wspominki...Dobrze, że to fikcja. Chociaż na świecie pewnie pełno takich przypadków ;/ Przepraszam, że z anonima ale wylogowałam się ;p Całuję ;* ~Nadzieja

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda mi jej. Nie wiem czy byłabym w stanie przez tak długi czas wzdychać do faceta który aż tak mnie okłamał. Zadziwiające jest też to ze niektóre z nas potrafią zakochać się po kilku minutach a w ciągu kilku dni zaufać drugiej osobie bezgranicznie. Tak ona zrobiła i teraz za to płaci. Przeżyła coś pięknego ale czy było warto miesiąc cudownych chwil zamienić na lata cierpienia i samotności dla mnie raczej nie. Osobiście mam koleżankę która przeżyła coś podobnego, jedyne co tutaj się nie zgadza to, to że tamten chłopak nie miał żony ale dziewczynę, ale to i tak niczego nie zmieniło

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się tu Winiarskiego spodziewałam, a tu proszę niespodzianka, Lotman. :o
    Ale to takie fajne. Magiczne. Zdecydowanie za magiczne, bo czaruje. Mnie zaczarowało. Zaczarował mnie Styczniowy Kochanek.
    Przykro mi, gdy czytam coś takiego. Rodzące się uczucie, zaufanie, wszystko wokół i nagle w jednej chwili wszystko traci sens... Rozpada się.
    Dlatego związki są nie dla mnie...
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Nadrobiłam Twoje dwa oneparty i wiedz, że mi się bardzo, ale to bardzo podobają. Do grudniowego już nie będę wracać, ale styczniową skomentuje :)
    Lotman zabawił się kiedy żona wyjechała, a po miesiącu tak po prostu zakończył romans zacierając jakiekolwiek ślady. Spełniając swoją zachciankę skrzywdził dziewczynę, która jak widać po tylu latach nie może się pozbierać, a on sobie żyje spokojnie u boku żony jakby nic i nigdy się nie stało.

    OdpowiedzUsuń
  6. jejku, nawet nie wiem kiedy skończyłam czytać to na górze.
    świetne!
    Tylko nie potrafiłam pojąć tego, że Paul, mój resoviacki gentlemen, zrobił kobiecie takie świństwo. Rozkochał, przyzwyczaił do siebie i zostawił na pastwę losu. Żona przyjechała, Paul udaje wiernego męża, a dziewczyna cierpi, gdyż nie ma przy niej mężczyzny, którego pokochała. Co więcej, który ją porzucił jak znudzoną już jemu zabawkę. Nie ładnie Lotman, nie ładnie.

    OdpowiedzUsuń
  7. To jest po prostu piękne, cudowne i genialne.
    Ale dlaczego Paul musiał okazać się być takim sukinsynem. Zabawił się jej uczuciami, podczas nieobecności żony. Nie ma jak to "wierny" mąż.

    OdpowiedzUsuń
  8. No czysty frajer. Rzekomo wierny mąż, a tak to wykorzystał dziewczynę tylko. Przywiązał, rozkochał i zostawił. Świństwo niepodobne do Paul'a :)

    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Kurdę, masakra. Nie wiem co powiedzieć, ja myślałam, że Paul to taka duża ciapa, wieczny chłopiec a tu okazało się zupełnie inaczej. Okazało się, że to rzeszowski Casanova.
    Rozkochał, pobawił się i zostawił ją, jakby była jakąś marną chińską zabawką do pocieszenia, do stłumienia swoich seksualnych emocji. Dupek z niego. I to jeszcze pod nieobecność żony, która żyje pewnie w błogiej nieświadomości.

    Informuj mnie o nowościach jeśli możesz.

    Pozdrawiam Anka

    OdpowiedzUsuń